powrót

KWIATEK W CZERWONYCH SZELKACH

Rozdział VI

N(m)ocne koszmary

       Zerwał się z łóżka zlany potem. Za oknami było jeszcze ciemno. Przed oczami miał, jak żywe, różne, w żaden sposób nie powiązane ze sobą wyrazy, zachowujące się jak banda rozwydrzonych dzieciaków na przedszkolnym podwórku. Tak, to była wielka gromada słów układająca się w obrazek jak z kreskówki Disneya. Właśnie ruszył na niego „music”, lecz przed samym nosem Davida skręcił w lewo. Niebezpieczeństwo jednak całkiem nie minęło, bo znienacka wyłonił się „monster” i chciał go pożreć rozdziawiając swą ogromną literę „o”. W ostatniej chwili jednak prysł jak bańka mydlana. Gdzieś w oddali walkę wręcz toczyły „micro” z „mega” i o dziwo, dzięki większemu zasięgowi litery „r”, „micro” zdawało się mieć przewagę. Wokół nich podskakiwały „more”, „max” i „mix” komentując walkę, jak gapie obserwujący bijatykę w szkolnej szatni. Odruchowo chciał podbiec i rozdzielić walczących, ale powstrzymał go przed tym „master”, wymownym gestem ręki, którą stanowiła litera „s”. Zaspany David kompletnie nie panował nad sytuacją. Nie wiedział, co się dzieje. Postanowił, że z powrotem zaśnie, może to pomoże. Położył się więc do łóżka i zamknął oczy, ale ujrzał jeszcze więcej słów. Kłębiły się wszystkie chaotycznie i robiły niezwykłe, zwariowane rzeczy. Nie dały mu spać. Znów otworzył oczy. Wyrazy się trochę uspokoiły. Zrobiło się ich mniej. Za chwilę jeszcze mniej, by raptem powrócić, ale tym razem spokojnie i bez wariactw. Po prostu przymaszerowały jak radzieccy żołnierze na Placu Czerwonym w Dzień Zwycięstwa. Ustawiły się karnie w dwuszeregu i stały.

 

mOnster

 

       Mr. Fairbanks zauważył wreszcie coś, co powinno mu się rzucić w oczy od chwili, gdy się przebudził. Wszystkie wyrazy zaczynały się od litery „m”. Dlaczego? O co chodzi? Skąd się tu wzięły? Nie wiedział.

 

       Po dłuższej chwili pozostawania w dwuszeregu słowa wciąż stały nieruchomo w całkowitej ciszy. Nagle cisza została zakłócona przez wirujący huk, jaki wydaje z siebie wirnik helikoptera. Dźwięk było słychać coraz wyraźniej, lecz ciągle nie było widać jego źródła. W ułamku sekundy zapaliły się tysiące reflektorów rozświetlając otaczającą ich przestrzeń, ale nie oślepiając, co pozwalało na dalszą obserwację rozwoju wypadków. Wyrazy zdawały się nie reagować na wydarzenia, ale David miał wrażenie, że stoją teraz jeszcze bardziej wyprężone, jakby oczekiwały kogoś bardzo ważnego. Chyba jednak nie człowieka, pomyślał David. Raczej chodziło o jakieś „bardzo ważne słowo”. Ciekawe czy też będzie na literę „m”, czy też są może w świecie wyrazów jakieś inne, wyższe rangą litery.

 

       Mr. Fairbanks’owi udzieliło się narastające napięcie. Powoli zaczynał się czuć jak jeden z nich, jak jeden z wyrazów ustawionych w żołnierskim porządku kilkanaście metrów od niego. Zauważył, że mimowolnie stoi na baczność. Uśmiechnął się do siebie i w myślach postukał się palcem w czoło. W momencie, gdy chciał dać sobie „spocznij”, zaczęło się. Na horyzoncie pojawiła się chmura kolorowego dymu oświetlanego ze wszystkich stron kolorowymi reflektorami. Zaczęły wyć syreny, a z wnętrza dymu dochodził przejmujący wrzask wydobywający się z tysięcy wiwatujących gardeł. Sytuacja stawała się powoli nie do wytrzymania i gdyby nie ciekawość, David zacząłby już próbować się stamtąd ewakuować (jakkolwiek miałoby to wyglądać, biorąc pod uwagę, że był w końcu w swoim pokoju hotelowym). I właśnie wtedy z tej ferii barw i dźwięków zaczął się wyłaniać obiekt czy też postać, na którą tu wszyscy tak niecierpliwie czekali. Z początku nie było widać konkretnych kształtów, lecz po chwili można było już coś rozpoznać. Ależ tak, oczywiście, to przecież...
- Dzień dobry, tu recepcja. Jest godzina 5:50. Zamawiał pan budzenie.
- Tak, dziękuję. – westchnął rozczarowany do słuchawki.
       O nie! Miał to już na końcu oka. Już prawie wiedział. Zabrakło dosłownie kilku sekund do rozwiązania zagadki. Pewnie już nigdy się nie dowie, na co czekały wyrazy na literę „m”. Chyba, że jeszcze kiedyś mu się przyśnią...

 

       Dobra, czas wziąć się do roboty. Sprawdzić, co się dzieje na świecie, a potem połączyć z moim bankiem, czyli w skrócie mbankiem, zażartował w myślach David. I przyznał z podziwem, że wszystko się zgadza: „Przecież mój bank to właśnie mBank” – „My bank is mBank” – po angielsku też pasuje, a po norwesku mBank to „min bank”, czyli „mój bank”. Litera „m”, która była przyczyną jego nocnych koszmarów, jest w tej słownej zabawie kluczowa stojąc na początku wyrazu „mój” w większości języków, a na pewno we wszystkich, którymi władał David. Sprytnie pomyślane. A przecież mogliby, niejako z góry podkreślając swoją większość lub wymuszając postrzeganie ich na rynku, nazwać się maxibank, megabank, morebank, albo nawet monster bank (jakże znajomo brzmią te słowa, pomyślał z uśmiechem, przypominając sobie jak we śnie „mega” obrywał od „micro” literą „r”). A tak, jest swojsko i nie nachalnie, a i tak cały świat stoi otworem.