powrót

KWIATEK W CZERWONYCH SZELKACH

Rozdział VII

Sam sobie winien

       Poranek był wyjątkowo ładny. Świeciło słońce i było ciepło. W ogóle David zauważył przez te kilka tygodni pobytu w Polsce, że zima tu jest taka sama jak w Anglii. Mokro, zimno i nieprzyjemnie, ale raczej bez śniegu. To mu zdecydowanie odpowiadało. Oczywiście nie mógł zdawać sobie sprawy, że w tym roku polska zima tak naprawdę nie pokazała, co potrafi. Ale wszystko jeszcze przed nim. Na razie nie zamierzał wracać. Właściwie dopiero przyjechał i się rozgościł.

       Wracał z plikiem porannych gazet do wynajętego niedaleko centrum Warszawy mieszkania. Zaraz rozsiądzie się w fotelu i jak codzień będzie je dokładnie czytał, zwłaszcza strony poświęcone gospodarce. Właściwie mógł to samo zrobić wchodząc do Internetu, ale to jednak nie to samo. Kiedy wertował gazetę strona po stronie miał wszystkie wiadomości i artykuły w zasięgu wzroku. Zaczynał od tego, co sam wybrał i co go zainteresowało. Opuszczał zaś lub zostawiał na później teksty na tematy mu obce. W Internecie sytuacja była dla niego mniej komfortowa, ponieważ osoby zajmujące się marketingiem webowym na różnych portalach robiły wszystko, zazwyczaj z dobrym skutkiem, żeby czytać to, co one chcą, a David nie miał czasu na przedzieranie się przez gąszcz pułapek, aż dotrze do tego, czego szuka. Nie negował wprawdzie wszelkich zalet Internetu takich jak chociażby dostępność praktycznie w dowolnym miejscu czy szybkość przekazywania ważnych informacji, ale było coś jeszcze. Internet nie ma tego, co mają gazety – szelestu. Szelestu papieru nie zastąpi dźwięk klawiatury czy klikania myszką. Nigdy nie ukrywał, że ma zakorzenione pewne staromodne przyzwyczajenia, bo w końcu urodził się w czasach, kiedy powstała pierwsza sieć komputerowa będąca dopiero źródłem koncepcji Internetu, a gdy rozpoczynał studia nie istniała nawet przeglądarka internetowa. A poza tym, co tu dużo gadać - Internetem muchy nie zabijesz....

       Kiedy odkładał już po przeczytaniu jedną z gazet, rzucił jeszcze okiem na ostatnią stronę, na której zwykle jest reklama i wpadła mu w oko nazwa spółki, o której Mike wspominał mu gdy rozmawiali niedawno przez telefon. To jedyny na północnej półkuli producent wielowarstwowych, elastycznych podkładów hutniczych wykorzystywanych do zabezpieczania zróżnicowanej, wielostopowej mieszanki wysokotemperaturowej. Mike mówił, żeby w żadnym wypadku nie przegapić oferty publicznej ich akcji, ponieważ z „dobrych źródeł” wie, że interesują się spółką fundusze zagraniczne i na pewno będą w nią wchodzić po debiucie giełdowym. Uff, jak dobrze, że zauważyłem te reklamę, pomyślał David. Ostatnio był tak zafrapowany dość, bądź co bądź, skomplikowaną sytuacją na rynku wtórnym, że zupełnie się wyłączył z obserwacji pozostałych obszarów rynku. Upewnił się tylko czy DI BRE jest w konsorcjum sprzedającym akcje, bo wtedy na pewno będą też w eMaklerze i ...już prawie odetchnął z ulgą, kiedy zdał sobie sprawę, że ma do dyspozycji mało gotówki, o wiele mniej niż chciałby zainwestować w tę spółkę. Nie za bardzo też chce sprzedawać papiery na giełdzie, bo jeszcze nie czas. Przypomniał sobie jednak, że przecież w mBanku dają kredyt na rynek pierwotny – mEmisja.

- To jest to, co może mnie uratować.

Dość pośpiesznie i nerwowo, jak na swoje usposobienie, wszedł na stronę mBanku, żeby sprawdzić, czy dają kredyt na tę ofertę.

- Oby, oby, oby... Klik, klik, klik... Tak, już prawie jestem, tak, widzę, czytam - jeeest!! No, to jestem w domu. Lewar 8:1, wystarczy.

       Papiery na wtórnym uratowane i na podkłady hutnicze też będzie odpowiednia kasa. Ok, wnioski o kredyt przyjmują jeszcze przez 2 dni, ale może żeby nie zapomnieć, złożę wniosek o kredyt od razu. Dobry pomysł. Wchodzimy: Kredyt mEmisja...o jasny gwint, jak to nie mam aktywnej umowy, przecież...przecież, nie mogę mieć aktywnej, bo nie podpisywałem umowy. Dlaczego nie podpisałem umowy, przecież czytałem, widziałem, że jest, że można, że nawet kurier za darmo przyjedzie i dlaczego nie złożyłem wniosku, dlaczego jestem skończonym cymbałem, dlaaaaczeeegoooo?!

       A może jeszcze zdążę. Dobra, na pewno zdążę. Szybko, złożyć wniosek. Gdzie, kurde, gdzie? Jest, mam, cała duża strona na ten temat, dokładnie wszystko opisane, jak działa, jak się spłaca, jak się podwyższa, JAK ZŁOŻYĆ WNIOSEK. Tyle razy to czytałem i przecież mogłem już wtedy, w międzyczasie, złożyć, wystarczyło kliknąć, ten wniosek i czekać spokojnie na kuriera, za darmo... O nie!! Na pewno nie zdążę... Coś jest napisane – że szybciej będzie w CF. Ale dlaczego? Nieważne teraz. Ważne, że szybciej. Składam. Poszło.

       Mało nie wybił sobie zębów, kiedy leciał, z obiema nogami w jednej nogawce, szczęką prosto na oparcie wielkiego skórzanego fotela. W ostatniej chwili zrobił profesjonalny unik, którego skutkiem był tylko guz na czole.

- Co tam guz, trzeba szybko jechać do CF, żeby podpisać umowę i błagać o przyspieszenie procesu. Muszę mieć ten kredyt!! Muszę.

       Jakaż tego dnia była ładna pogoda, jakaż wymarzona pogoda na spacer po Starym Mieście, na kawkę w kawiarni. Nie dało się zresztą tego nie zauważyć. Ludzie chodzili powoli, leniwie, jakby świat poza tym nie istniał. Odurzeni ciepłym, świeżym powietrzem. Siadali na ławeczkach, czytali książki i gazety. Dzieci pluskały się wodą z fontanny. Gołębie skubały rzucane im przez emerytów okruchy chleba. Brakowało tylko Andreasa Volenweidera grającego na harfie rajskie nuty. Było jednak coś, co zakłócało tę niezwykłą harmonię wiosennej aury z jej odbiorcami. Była jedna skaza na tym doskonałym wręcz obrazie świata. Był jeden wrzód na...

       To David Fairbanks w całej okazałości, pędził jak oszalały, na oślep, potrącając wszystkich i wszystko, co stanęło mu na drodze. Wyglądał raczej jakby uciekał po napadzie na bank. A było przecież wręcz przeciwnie. Nie bacząc na nic, chciał jak najszybciej dostać się na parking, gdzie stał jego Mercedes SEL i dojechać do CF. Podpisać umowę i mieć kredyt mEmisja.

       Dojechał. Szczęśliwy, że zaraz się skończą jego męki, wszedł do CF. Od razu poczuł przyjemny chłodek. Zrobiło mu to dobrze, bo przez ostatnią godzinę spocił się kilka razy. Podszedł do najbliższego wolnego stanowiska i zagaił wyrażając, tak niby zupełnie od niechcenia, zdziwienie, że prawie nie ma klientów. Był już zupełnie rozluźniony, mógł sobie pozwolić przecież na drobny żarcik. W odpowiedzi otrzymał cios obuchem dokładnie między oczy:

- Ma Pan szczęście, że nie przyszedł pan 2 dni temu. Kolejka wychodziła aż na chodnik. Był ostatni dzień podpisywania umów o kredyt na akcje, dla osób chcących skorzystać z kredytu jeszcze na tę spółkę, która teraz jest sprzedawana w eMaklerze. W czym mogę pomóc?

       David zbladł. Zaschło mu w ustach. Próbował jednak zachować zimną krew i udał nieudolnie, że dzwoni mu telefon w kieszeni spodni. Wyskoczył szybko na zewnątrz. Musiał ochłonąć i odzyskać rezon. Nie było to w tej sytuacji łatwe, ale co robić. Po kilku minutach wrócił.

- Chciałem podpisać umowę o kredyt mEmisja. Dzisiaj złożyłem wniosek.

- Wybrał pan idealny moment – pochwalił go doradca – bez kolejki, bez problemu. Już drukuję pańskie dokumenty. Proszę przygotować dowód tożsamości. Przy następnych ofertach publicznych będzie pan już miał to z głowy.

       Wszystko trwało niecałe 10 minut. Tyle musiał wytrzymać David siedząc na rozpalonym fotelu. Drogo kosztowało go trzymanie przez ten czas fasonu. Oj drogo.

       Kiedy już wyszedł na ulicę, nie zamordowawszy jednak niczemu nie winnego pracownika mBanku , zaklął srogo i skierował się prosto do najbliższego baru. Wyszedł z niego po minucie. Przecież przyjechał tu samochodem.

- Kurde bele, nic mi dzisiaj nie idzie...

       A słońce pięknie świeciło tego dnia.