powrót

Każdy ma jakiegoś bzika...

czyli mPasji ciąg dalszy.

Jak pisała wcześniej Małgosia – nie samą pracą mBankowiec żyje. Moją odskocznią od codzienności są podróże i koncerty. Dlatego też 26 czerwca prosto z siedziby mBanku w Łodzi, ruszyłam do Chorzowa na koncert The Police.

Biorąc pod uwagę korki na naszych „pięknych” polskich drogach, cudem można nazwać fakt, iż straciliśmy tylko jeden utwór suportu. I to jakiego: Counting Crows! (dla niewtajemniczonych polecam przejrzenie youtube.com – naprawdę warto).  Adam i spółka grali prawie godzinę. Największe wrażenie zrobiła na mnie przejmująca wersja „Round Here”–  widać było, że wokalista po prostu czuje, co śpiewa. Szkoda tylko, że polska publiczność na dużych koncertach jest bardzo zamknięta na nowości – wiele osób siedziało na płycie i zupełnie nie interesowało się sceną, aż do pojawienia się gwiazdy wieczoru.
Panowie z The Police zaczęli swój występ punktualnie o 21 i na dzień dobry zagrali „Message In a bottle”, a zaraz po nim bujający „Walking on the Moon”. Te dwa utwory wystarczyły mi do oceny sytuacji – trafiliśmy w środek stojącego tłumu - aby dobrze się  bawić, definitywnie należało zmienić położenie. Dobre miejsce, tzn. wśród ludzi, którzy bawią się podobnie, to moim zdaniem podstawa udanego koncertu, dlatego szybciutko wbiliśmy się w śpiewający i podrygujący tłum. Był to jeden z tych koncertów, na których publiczność jest totalnie różnorodna. Standardowo część ludzi entuzjastycznie uczestniczyła w koncercie (w tym ja), część sztywno stała, a jeszcze inni obejrzeli cały koncert przez mikroskopijny ekran aparatu fotograficznego, tudzież komórki. Podobało mi się zachowanie ludzi na trybunach - robili meksykańskie fale, które z płyty (i podejrzewam ze sceny) robiły niesamowite wrażenie.
Co do samej ekipy - uważam, że czas jest dla nich bardzo łaskawy – szczególnie dla Stinga, który z wiekiem staje się coraz bardziej atrakcyjnym mężczyzną, a jego głos wciąż pozostaje  czysty i hipnotyzujący. Generalnie cała trójka wykazała się niezłą kondycją, grając około półtorej godziny z minimalnymi przerwami pomiędzy utworami. Według niektórych koncert był za krótki. Dla mnie - wciąż pamiętającej 3-godzinny występ The Cure - był w sam raz. Nie zabrakło takich hitów jak „Roxanne”, „Every breath you take”, „Can’t stand losing you”, czy „Don’t stand so close to me”, pojawiło się również kilka mniej znanych utworów. Jeśli dodać do tak dobrej muzyki, pozytywnie nastawionych ludzi wokół, to świetna zabawa gwarantowana. Dowód – konieczność zmiany mokrej koszulki po koncercie oraz nucenie następnego dnia „De do do do, de da da da” w drodze do pracy.