powrót

Kwiatek w czerwonych szelkach...

Rozdział X

Ku pokrzepieniu serc

     Uff, gorąco… Nie trzeba wyjeżdżać na Kanary, żeby się spiec na heban (jeśli ktoś to lubi oczywiście). David nie lubi i zawsze kupuje jakieś maksymalne filtry, bo zdecydowanie bardziej ceni zdrową skórę, niż „zjaraną”. Ale jakby co, to na Helu też mocno grzeje.

Na giełdzie również znaczne ocieplenie, ale i tu warto nie odkrywać się całkiem, bo można się sparzyć. Ostrożności nigdy za wiele, zwłaszcza że amplituda wahań na wykresie emocji inwestorów przypomina wykres z wariografu niejednego „polityka”. Sytuacja jest o tyle niezwykła, że ostatnio nasza giełda nie reaguje na złe informacje ze Stanów, co z jednej strony napawa optymizmem, że rynek mądrzeje i ma własne zdanie, ale z drugiej strony trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę doświadczenia kilkunastu lat. Oby tylko nie okazało się, że rynek po prostu ostatnio cierpi na krótkowzroczność i nie widzi tego, co się dzieje za oceanem, a jak już odzyska wzrok i zobaczy, gdzie jest…
     Nie! Mr. Fairbanks stanowczo woli trzymać się pierwszej wersji i raczej analizować teraźniejszość przez jej pryzmat. A wygląda ona całkiem zachęcająco. Na wykresach indeksów co prawda wciąż widać średnioterminowy trend spadkowy, ale wreszcie też i korektę, która potwierdza, że giełda nie zamierza się zwijać pod naporem podaży akcji. Zresztą wystarczy popatrzeć na cały wykres WIG-u.

Nie takie rzeczy już ten rynek przeżywał i się z nich podnosił strzepując tylko pył, po czym zdobywał kolejne szczyty – pomyślał David z podziwem. Chociażby okrutna, wyniszczająca masakra rozpoczęta w marcu 1994 r. Trwała rok. WIG stracił 70%, a teraz wygląda to jak zwykła korekta w trendzie wzrostowym, bo
i z perspektywy czasu nią się okazała. Wtedy jednak, kto na tym młodym i słabym rynku by pomyślał, że 21.000 punktów to tylko przystanek? Kto wróżył giełdzie jakąś przyszłość? Wielu życzyło jak najgorzej temu, kto w ogóle wymyślił akcje…
     Albo marzec 2000 r. Już WIG przebił 21.000. Z otwartymi ramionami czekało 30.000. Ale nie, przyszła następna bessa, może jeszcze straszniejsza, bo łagodna. Nikt nie sądził, że tak bardzo się posypie.
A jednak, przez półtora roku WIG spadł o 50% - David poczuł kropelkę potu na czole. Próbował wyobrazić sobie, że przez 18 miesięcy jego akcje spadają i spadają, aż osiągają połowę początkowej wartości. Nawet korekty, które wtedy co jakiś czas następowały, nie byłyby w stanie zminimalizować bólu. Wciąż byłaby nadzieja powrotu na szczyt.
     Właśnie, nadzieja - to nie jest dobre uczucie. Ważniejsze są doświadczenie i wiedza. A one mówią, że bessa to paradoksalnie dobry moment na zakupy. Wiadomo przecież, że najważniejsze to tanio kupić
i drogo sprzedać. A kiedy kupić tanio? Wtedy, kiedy spada. Proste. Nie na raz, nie za wszystko, ale powoli, rozsądnie. I znów spojrzenie na wykres, na którym jak na dłoni widać potwierdzenie tej teorii. W końcu
i po tej bessie pozostał tylko popiół i liczby w Cedule Giełdowej.
     Mr. Fairbanks się zadumał. Nigdy nie przypuszczał, że taki historyczny obraz rynku może dać tyle do myślenia
i nasunąć tyle pozytywnych wniosków. Zawsze raczej analizował wykresy z 1 do 3 lat. A tu proszę, taka niespodzianka. Uśmiechnął się do siebie, poklepał się po ramieniu i otworzył puszkę coca-coli...