powrót

Kwiatek w czerwonych szelkach

Rozdział XI
  
Gorączka czwartkowej nocy*

Mr. Fairbanks wyszedł z baru. Godzina była jeszcze młoda, w każdym razie jeszcze nie świtało. Po długim, jak mu się wydawało, namyśle, który tak naprawdę trwał jakieś pół sekundy, wiadomo jednak, że w tym stanie ducha i ciała człowiek ma w sobie wiele cech muchy, która postrzega świat 6 razy wolniej, postanowił iść do swego mieszkania na Starówce. Droga była niedaleka, lecz zajęła mu znacznie więcej czasu aniżeli za dnia. Minął przy okazji kilku smętnych panów w białych koszulach i ciemnych garniturach z mocno poluzowanymi już krawatami, którzy niczym koledzy-muchy poruszali się przynajmniej cztery razy wolniej niż normalni przechodnie (gdyby tacy zdarzyli się o tej porze nocy).
- No cóż, trudno im się dziwić. Wiem, co czują. I to dosłownie. Teraz… i co będą czuć po przebudzeniu (o rany!)… i wiem nawet, co czuli przez ostatnie dwa tygodnie. Zdecydowanie wyglądają na gości zapakowanych w akcje lub przynajmniej na takich, których premie zależą od sytuacji na giełdzie. Na pewno jednak nie wyglądają na takich, co mają choćby najmniejszy wpływ na tę sytuację, bo tak naprawdę – Kto ma? Nikt. Żadna jednostka, czy nawet grupa jednostek. Oni i im podobni w obliczu takich spadków na giełdzie, nawet gdyby byli geniuszami rynku, Szekspirami analizy fundamentalnej, czy też Einsteinami analizy technicznej, okazują się małymi żuczkami, trybikami w wielkiej maszynie finansowej? Co można zrobić, kiedy w dwa tygodnie światowy rynek kapitałowy kurczy się o sześć i pół biliona dolarów?! Usiąść i płakać? Rzucić się z najwyższego wieżowca w mieście? Wskoczyć pod metro bijące właśnie rekord trasy? Powiesić się na szelkach w marmurowym kiblu swojego banku…?
    David zatrzymał się, usiadł na krawężniku i przez jakąś niemierzalną część sekundy mogło się zdawać, że zastanawia się nad wymienionymi przez siebie możliwościami reakcji na ostatnie wydarzenia rynkowe. Ale jeśli komuś by to przyszło do głowy, to byłby w dużym błędzie, o czym świadczył niezbicie nagły, oślepiający błysk w prawym oku Davida.
    - O nie! – zerwał się na równe nogi - To byłoby zbyt łatwe (no może z wyjątkiem opcji z szelkami – zauważył przytomnie). Nie dam satysfakcji właścicielom tanich pensjonatów nad Bałtykiem i w Tatrach. Zrobię wszystko, żeby w przyszłym roku znowu dać zarobić biurom podróży organizującym wakacje w słonecznej Italii. Nie zamierzam niszczyć amortyzatorów w moim SEL500 na polskich dziurach otoczonych asfaltem. Będę je pieścił betonową nawierzchnią austriackich autostrad w drodze do alpejskich wyciągów narciarskich, gdzie jedynym kryterium wyboru między nimi będzie ich długość, a nie długość kolejki do kasy. Tak, to jest mój plan i jego będę się trzymał. Eh, co tam trzymał. Ja zmuszę ten plan do tego, żeby on się trzymał mnie, kiedy będę go zmieniał na inny, lepszy, bogatszy.   
    David uwielbiał te wzniosłe chwile, kiedy wstępował w niego duch walki po ostatniej porażce. Czuł się wtedy jak Superman. Potrafił latać i przenosić najcięższe ciężarówki. Gasić pożary w Amazonii i zatrzymywać opuszczającą koryto rzekę Ganges. W tym czasie wszystkie staruszki Nowego Jorku przechodzące na czerwonym świetle były bezpieczne niczym złoto w Fort Knox, a niemowlaki w wózkach pozostawionych przed sklepami z używaną odzieżą  na stromych uliczkach Zakopanego mogły się czuć jak mały kangurek w torbie swej matki. Momenty te jednak były tyle wzniosłe, co krótkie i kiedy mijały nie pozostawało nic innego, jak tylko wziąć się ostro do roboty, by od czasu do czasu choć podskoczyć próbując dorównać Supermanowi.  
    Kiedy już ochłonął, westchnął srogo, choć właściwie postronny obserwator mógłby przysiąc, że był to dramatyczny i wyzywający ryk. David traktował to jednak inaczej. Gdy wreszcie dotarł do domu dopadł do laptopa, żeby sprawdzić sytuację na giełdach azjatyckich. W międzyczasie puścił wodę do wanny, po czym znów siedział przed monitorem. Gdy znalazł się na stronie z Azją, jakiś czas się w nią wpatrywał z otwartymi ustami, następnie szeroko się uśmiechnął, poszedł do łazienki zanurzył się w pianie i po chwili zasnął.

* - parafraza tytułu znanego filmu muzycznego