powrót

Trochę kultury przed maratonem

Spartański trening nie wystarczy, żeby być najlepszym. Dlaczego bohaterowie książek i filmów zawsze dopinają swego? Dlaczego wygrywają? Postanowiłem to sprawdzić. I przed biegiem łyknąłem nieco kultury.
Wczoraj zrobiłem jakieś 12 kilometrów. Po biegu mięśnie nawet za bardzo nie bolały. Zamieniłem dres w cztery paski na krótkie spodnie i założyłem luźną, przewiewną koszulkę. Nareszcie nie musiałem martwić się o przegrzanie organizmu. Kiedy biegłem nie czułem, że na dworze jest zimno.
Kolano też przestało boleć. Galaretki owocowe i żelki spisały się na medal. Mam wrażenie, że wreszcie wychodzę na prostą. Uporałem się z naciągniętymi mięśniami i zgrzytającym kolanem. Zauważyłem, że już w czasie biegu odpoczywam. Wcześniej to się nie zdarzało. Nie muszę już skupiać się na regulacji oddechu. To przychodzi samo. Teraz, kiedy biegnę, mam niejako więcej czasu dla siebie. Zacząłem nawet roztrząsać problemy natury egzystencjalno-filozoficznej.
W ubiegłym tygodniu zaciekawiło mnie, co takiego sprawia, że bohaterowie filmów i książek zawsze zwyciężają. Dopinają swego, bo są bohaterami? A może właśnie dlatego nimi są - bo zwyciężają? Czy ich zwycięstwo jest przyczyną, czy skutkiem osadzenia ich w roli pierwszoplanowej? Postanowiłem odnaleźć odpowiedź. Żeby to zrobić, łyknąłem nieco kultury.
Najpierw obejrzałem Rocky'ego. Historia włoskiego pięściarza-amatora, który staje do walki z mistrzem świata, Apollo Creedem o tytuł mistrzowski wzruszyła mnie prawie do łez. Niestety, nie pomogła w odpowiedzi na pytanie. Bo chyba nie chodzi o to, żeby biegać z potężnym pniem drzewa zarzuconym na plecy i trzema oponami przywiązanymi do pasa. Albo wyżywać się na półtuszach w masarskiej chłodni. A przynajmniej nie tylko o to.
Dlatego na warsztat poszedł Forest Gump. Chociaż postać jest mi niezwykle bliska, to porównywanie życia do pudełka pełnego czekoladek do mnie nie przemówiło. Bo to oznacza, że albo dobiegnę, albo nie. Wygram albo przegram. Forestowi się udało, ale gwarancji na zwycięstwo nie daje. A ja chciałem znaleźć sposób na sukces. Jak Janusz Józefowicz.
Dlatego po rak kolejny chwyciłem za książkę „Samotność długodystansowca" Alana Sillitoe'a. Ale i w buncie osiemnastoletniego Colina Smitha, wychowanka domu poprawczego, który ma reprezentować ośrodek w zbliżającym się maratonie, nie znalazłem odpowiedzi.
Aż do wczoraj. Odpowiedź nasunęła się sama, niespodziewanie, na niedzielnym treningu w Arturówku. Rocky'ego, Foresta i Colina łączy jedno - determinacja w dążeniu do celu. Zdobycie mistrzowskiego pasa, zdobycie serce Sally i próba udowodnienia, że nie trzeba być pierwszym, żeby zwyciężyć. Można wygrać, jeśli się wygrać chce. I choć trening w zwycięstwie pomaga, to nie jest najważniejszy.
Dlatego poszedłem śladami Foresta, wiejskiego głupka. W każdy trening wkładam serce. I teraz - tak jak on - jak mam gdzieś iść, to biegnę.
Bartłomiej Dana